niedziela, 2 września 2012

Kamienna łza 2


Pamiętała każdy dzień z nim spędzony. Pamiętała pocałunek, który zarazem przypieczętował ich chodzenie. Jeden zdążył mieć miejsce. Tylko te rzeczy dawały jej jakąkolwiek nadzieję. Uczucie do niego było najważniejsze w życiu Amandli. Jako córka bogini piękności, zawsze najważniejsza dla mieszkanki domku numer dziesięć była miłość. Gdy ją odczuwała, rozsiewała wokół siebie różową aurę, która wszystkim dawała poczucie szczęścia. Amie i Piper miały równe względy u swojej matki, gdyż głos obie miały zdolny obudzić martwego do życia. Am., była siostrą wybranej przez  Mojry, lecz nie taką nic nie znaczącą przyrodnią, Piper jest jej bliźniaczką. Nazywała się Amandla McLean.
***
Amie wróciła do obozu trzy godziny po wygłoszeniu przez Daniela przepowiedni. Leżała na łóżku już dwie godziny, myśląc kogo wziąć na swoją misję. Na początku wiedziała, że gdy dostanie misję, zabierze ze sobą Lisy i Pipes. Teraz jednak miała wybrać jedną z nich. -Kogo?- zastanawiała się. Zawsze wydawało się, że wybierze Lis., ale po tym co ona dzisiaj zrobiła? Jak śmiała nie wierzyć w jej intelekt? Jednak… zawsze kiedy jej potrzebowała, ona była przy niej. A dzisiaj… przecież ona nie chciała mnie urazić, prawda? Kiedy wstała z łóżka, wiedziała już kogo wybrać.
Szła powoli, jakby była przerażona, możliwością przewrócenia się. Po drodze postanowiła wstąpić do domku numer sześć. Zapukała. Czekała aż ktoś jej otworzy, gdy nagle ktoś uderzył ją lekko w plecy. Odwróciła się szybko, z zamiarem wbicia tej osobie sztyletu w brzuch, jednak, gdy zobaczyła kto to jest, natychmiast go schowała. Była to najlepsza przyjaciółka Amandli. Mianowicie Lisy. Jej jasne blond włosy unosiły się na wietrze, a mina wskazywała na ogromne zdumienie. Wyglądała na zaskoczoną, kiedy Am., zadrasnęła ją w policzek.
- Dlaczego!?- spytała i upadła na ziemię zemdlona.
- Ja nie chciałam. To było z rozpędu… -zaczęła Amandla, patrząc na nieprzytomną. Rozpłakała się. Szare oczy Lisy wyglądały, jakby ich właścicielka, cały czas myślała jak wstać. – Lekarza! Potrzebuję uzdrawiacza! – krzyczała. Jednak nikt nie odpowiedział na wołanie przestraszonej córki Afrodyty. Może widzieli co zrobiła i bali się do niej podejść? Ponowiła więc swoje wołanie, tym razem głośniej:- Ona jest ranna! Błagam, pomóżcie mi.- mówiła. Mimo tego nadal nikt nie przychodził jej na pomoc. Potomkini bogini piękności postanowiła podjąć radykalne kroki. Wzięła przyjaciółkę na plecy i pobiegła w stronę Wielkiego Domu. Lisy była lżejsza niż myślała, więc szybko doniosła ją do Chejrona.
- Di immortales! Co jej się stało?- zapytał przerażony centaur.
- No więc wybrałam kogo wezmę ze sobą na misję. Lisy. To też udałam się do domku Ateny, by ją o tym powiadomić. Ktoś uderzył mnie w plecy, więc obróciłam się z zamiarem wbicia sztyletu w brzuch tej osobie. Zobaczyłam, że to Lisy, więc chciałam zatrzymać rękę. Niestety nie zdążyłam i zadrasnęłam ją w policzek.
- Na drugi raz bardziej uważaj, moje dziecko. Rana jest głębsza niż myślałem. Nie wiem czy uda mi się ją wyleczyć, zrobiłaś ją starożytnym sztyletem.
- Chejronie, błagam, chociaż spróbuj- prosiła ze łzami w oczach Amandla.- Nie mogę stracić jej i Daniela!
- Wiem, kochana, lecz nawet kiedy się postaram ona będzie zdrowa najwcześniej pojutrze, a na udział tej córki Ateny w misji, nie wyrażam zgody.- powiedział centaur.
- Ależ Chejronie…- zaczęła rozzłoszczona Amie.-… jak ona nie idzie… to kto?
- Czemu nie weźmiesz na misję któregokolwiek z rodzeństwa? – zapytał dyrektor obozu.
Już miała mu odpowiedzieć, gdy nagle rozległ się huk. Kiedy spojrzała na Chejrona, zaśmiała się. Był calutki w różowym pyle. Wtedy zobaczyła jego minę, która kazała jej spojrzeć na siebie. Okazało się, że wyglądała dokładnie tak samo. Nastąpił błysk. Niebo zajaśniało i w pokoju pojawiła Afrodyta. Gdy tylko mama Amandli popatrzała na nią, jej ubraniem stały się różowe japonki i jasno- -fioletowa sukienka na ramiączkach. Córka bogini ucieszyła się pomimo iż był środek zimy i zaczynało jej być zimno.
- Zimno ci?- spytała Afrodyta, czytając w myślach córki. Po chwili Amie miała na sobie kurtkę łowczyni i stylowe, srebrne spodnie od kombinezonu.- Teraz już będzie ci cieplej. Przybyłam tu, aby  z tobą porozmawiać, kochana. Wyjdziemy na zewnątrz?
- Oczywiście, mamo. O czym chciałaś porozmawiać?- zapytała, starając się by zabrzmiało to spokojnie, lecz jej głos i tak drżał od płaczu.
- O twojej misji, oczywiście. Mam pewne źródła z których wiem, że musisz wybrać jedną lub jednego z twojego rodzeństwa,- ciągnęła bogini piękności.- bo inaczej wyprawa spali na panewce. Obiecujesz?
- Tak.- odpowiedziała Amie, kiedy obejrzała się za siebie jej mamy już nie było. Po prostu zniknęła, zdematerializowała się. Żadnych huków, pisków. Po prostu pyk i jej nie było. Córka bogini piękności myślała nad tym co powiedziała jej matka. Jeśli ma wybrać kogoś z rodzeństwa, musiałaby się nad tym zastanowić. Myślała nad wzięciem na misję swojej bliźniaczki. Jednak… nie wiedziała, czy rodzona siostra by się z nią dogadała. Gdy nagle dostała olśnienia. Przepowiednia miała ukryty sens. Przecież to nie ona zdobędzie kamienną łzę. Cały czas wmawiała sobie, że to ona uratuje swojego chłopaka, ale nie była to prawda, *predykcja mówiła: Kamienną łzę, zdobędzie ten, kto z gołębiem współpracować będzie. To oznaczało, że zdobędzie ją ten, kto będzie współpracował z dziecięciem Afrodyty, a nie będzie nim sam. Ale się porobiło. Obiecała mamie, że weźmie któregoś ze swojego rodzeństwa, tym czasem jeśli tak zrobi, kamienną łzę zdobędzie Rachel. –A może to nawet dobrze? -zastanawiała się.- On nie może kochać Rachel, a ja prowadzę misję, więc będę dla niego bohaterką, prawda? Czyli to znaczy, że jej rodzicielka radziła dobrze? Kiedy weźmie ze sobą którąś z mieszkanek domku numer dziesięć, będzie miała pewność, że misja się uda.- myślała. – Przecież, jak weźmie Piper ze sobą to nie… przecież ona kocha Jasona.- Szybko pobiegła do Wielkiego Domu. Poszukała centaura wzrokiem.  Zastała go w kuchni robiącego sobie kakao. Obok niego stała Wyrocznia.
- Witaj Rachel. Chejronie, właśnie sobie coś uświadomiłam. Wyprawa powiedzie się tylko dlatego, że łzę Gaji, zdobędzie nasza Wieszczka, a nie ja.
- Więc mieliśmy przedyskutować przepowiednię, a tymczasem widzę, że jej pierwszą część rozgryzłaś sama. To dobrze.- zakończył centaur, a Amandla wyszczerzyła zęby w uśmiechu.- Teraz przejdźmy do kolejnych  części naszej predykcji. Trzeci i czwarty wers są chyba jasne, prawda?
- Tak, wyjątkowo jasne, jak na przepowiednię- odpowiedziała mu Wyrocznia.
- Natomiast dwa ostatnie…-zaczął Chejron.
-… polegają na tym, że musi pójść ten, który go kochał, to znaczy ja. Muszę zabrać ze sobą kogoś z rodzeństwa, bo u dzieci Afrodyty istnieje zasada, że wszyscy kochamy wybrankę lub wybranka naszego brata czy siostry, lecz jest to miłość jaką darzymy przyjaciół, nie narzeczonych. To też w ten sposób wszystko się wyjaśnia i staje się logiczne. Na misję zabieram ze sobą Piper i Rachel, a wyruszamy jutro w południe. Teraz , mam już tylko jedno pytanie: gdzie mamy się udać?-zapytała logicznie Amandla.
- Mity podają, że tam, gdzie jest najwięcej ziemi tzn. może Himalaje, bo tam są najwyższe góry.-powiedział Chejron.
- Dobrze, rozumując, jedziemy na wyżynę Tybetańską, na Mount  Everest.-potwierdziła Rachel.
- To znaczy, że jutro wybieramy się do Chin?- zapytała sprytnie córka Afrodyty patrząc w skupieniu na centaura.
- Zgadza się. Narada skończona. Amie, obudź proszę Piper i powiedz jej, że wyrusza jutro na misję, dobrze?- wyrzekł Chejron, a potem dodał coś tak cicho, że tylko ja ledwo go słyszałam: Uważajcie na siebie proszę. Nie zawiedź mnie, Amandlo, bo wasza trójka jest najważniejsza na obozie, więc musicie wrócić i to szybko.- wyszeptał, a potem, powiedział głośno: Am, zostań na chwilę, muszę z tobą o czymś porozmawiać.- zakończył swoją wypowiedź, starannie dobierając słowa.
Kiedy Rachel wyszła, Amie ze ściśniętym żołądkiem zapytała:
- Co się stało, Chejronie?
- Nie wiem jak ci to powiedzieć. Nie chcę, abyś się rozpłakała. Niestety, kto jak kto, ale ty musisz o tym wiedzieć – wypowiedź centaura ciągnęła się niemiłosiernie córce Afrodyty.- Danielowi się pogarsza. Nie mogę przewidzieć i zarazem obiecać, że przeżyje ten tydzień. Tak samo, jak ciebie nie mogę zapewnić, że ty przeżyjesz…- skończył Chejron, a mieszkanka domku numer dziesięć rozpłakała się. Dla niej życie już się skończyło. Bo bez syna Apolla nie miało ono najmniejszego sensu.

*predykcja- przepowiednia

3 komentarze:

  1. Wiesz, że to jest świetne. <3 Tak, tak, bosko się czytało!

    OdpowiedzUsuń
  2. Super! Bardzo wciąga :) Bardzo fajnie opisujesz uczucia innych osób, epitety i wgl. Bardzo mi się podoba i czekać na następny rozdział ;))

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam nnadzieję, że uda mi się go napisać coming soon

    OdpowiedzUsuń