Po tym co Amandla usłyszała o Chejrona, stwierdziła, że życie nie ma najmniejszego sensu, bez jej chłopaka. Kiedy zaczęła nad tym myśleć, przypomniała sobie co całkiem niedawno powiedział jej Daniel. Mianowicie: ,,Pamiętaj, jeśli kiedykolwiek się rozstaniemy, albo jedno z nas umrze to niech drugie nigdy o nim nie zapomni i nie będzie miało innego partnera, dobrze?”- wtedy odpowiedziała mu, że owszem zgadza się, lecz dopiero teraz zdała sobie sprawę, że dla niej oznacza to dołączenie do Łowczyń. A rozważanie tego pomysłu jak dla tej córki Afrodyty było chore, gdyż nie potrafiła wytrzymać bez lustra i makijażu, nawet przez kilka dni. Ostatnio robiła sobie odwyk, a podczas niego ktoś z domku Apolla jej nie poznał. A kiedy spytał kim jest, w odpowiedzi walnęła go w buzię, wybijając mu przy tym kilka zębów. Wtedy on odpowiedział: ,,A to ty, Amandlo! Przepraszam, nie rozpoznałem Cię, gdyż tak ładnie wyglądasz, bez tej całej tapety”- czym trochę ją udobruchał, ale tylko na kilka minut, przed popełnieniem następnej gafy razem z braćmi, za co dostał w głowę kolejny raz, jednak teraz nie miał tyle szczęścia, gdyż mdlejąc upadł na kamień i rozbił głowę. Co do tego błędu, wykonanego przez chłopaka, to był to następujący krzyk, -,,Chłopaki, nie uwierzycie! Widziałem Amandlę McLean bez makijażu!”- Dzięki Arien- pomyślała.-Teraz już cały obóz o tym wie. Jednak to jeszcze nie koniec. Będziesz tego żałował!
- Na co czekacie? Uzdrówcie go! No chyba, że nie umiecie tego robić! A to wstyd! Powiem waszemu tatusiowi, jacy z was nieudacznicy!- powiedziała na głos, lecz braciom Daniela wystarczyły ostatnie słowa, aby zabrali się do roboty.
Mniej więcej godzinę później, zobaczyła, jak Arien usiadł, co znaczyło, że dzieci Apolla odprawiły już swoje obrzędy. No cóż, to teraz był czas na… ucieczkę przed Chejronem, oczywiście. Jeszcze tylko jej brakowało, żeby kazał jej zmywać naczynia po obiedzie, podczas, gdy świeżo pomalowała swoje paznokcie. Poza tym, co ją obchodził ten synalek boga sztuki? Usiadł, prawda? To znaczy, że nic mu nie jest.
Zaraz po tym spostrzeżeniu, uciekła do lasu z uśmiechem na ustach i wielkimi planami na przyszłość w głowie.
Kiedy nagle usłyszała, że ktoś trąbi w róg, szybko pobiegła w stronę obozu. Bez wątpienia był to Chejron, a on wykonywał tę czynność tylko w skrajnych przypadkach, lub w razie ataku. W jednej chwili zapomniała o chęci, czy raczej konieczności ukrywania się przed nim. Czyżby ktoś napadł na obóz?- zastanawiała się. Gdy nagle serce podeszło jej do gardła, ponieważ przyszła jej do głowy przerażająca myśl: -Daniel jest w obozie, może coś poważnego mu się stało i przez to właśnie, dyrektor miejsca w którym aktualnie przebywała wydaje dźwięki z rogu?- Ta hipoteza przeraziła ją tak bardzo, że natychmiast zwiększyła tempo swojego, i tak już szybkiego, biegu.
Trzy minuty później była już na skraju lasu. Zdyszana, popatrzyła na obóz i przerażenie ustało. Nie zostali zaatakowani, gdyż widziałaby jak ludzie walczą ze sobą, albo w przypadku jej rodzeństwa uciekają spanikowani. Wszyscy zbierali się blisko jadalni, a i ona, po chwili namysłu, postanowiła do nich dołączyć. Tak bardzo chciała wiedzieć co się stało. Jednak z drugiej strony sygnały Chejrona, nigdy nie oznaczały niczego dobrego. Na szczęście, nie było tak źle jak myślała, że będzie. Centaur zaczął swoją gadkę- szmatkę jakoś tak…
- Herosi! Dzisiaj z misji wróciła wielka siódemka. Przynieśli wieści. A dokładniej jedną dobrą i złą wiadomość. Zacznę od tej zdecydowanie pozytywnej:- Jason’owi i reszcie jego przyjaciół udało się pokonać znaczną część potworów, więc z dziesięciu tysięcy został ich jakiś tysiąc, kolejna jest zdecydowanie gorsza: Rachel wypowiedziała nową przepowiednie, oto jej treść:
Dwustu herosów zginie marnie,
Aby Victorię osiągnąć reszta mogła,
Tysiąc potworów się nie ogarnie,
Krew widząc półbogów dosiądą siodła,
Które na koniu ich zawiezie do Krainy Mroku wiecznego.
Kiedy dyrektor obozu wygłosił przepowiednię rozległy się szepty. Najwyraźniej nikt się tego nie spodziewał. Kiedy nagle ktoś się odezwał:
- To znaczy, że zginie nas aż dwieście?!- zapytał, a Amandla natychmiast poznała ten głos. To był Daniel.
- Rachel nie wie czy chodzi o nas, czy też rzymskich obozowiczów Lupy, ale tak czy tak jest źle, to też chciałbym poprosić was o intensywniejszy trening, przez ten rok. Pamiętajcie, że ćwiczycie po to by przeżyć, a nie żeby zadowolić kogokolwiek, i Percy to nie są słabi tytani tylko sama GAJA.
***
Bliźniaczka Piper leżała na łóżku myśląc nad misją i rozpamiętując ten pamiętny wieczór, kiedy to Chejron powiedział im o zagrożeniu bitwą. Dziś czuła się tak samo zdołowana. Właśnie wtedy wpadła na genialny pomysł. Poprosi mamę o to, by wysłała Rachel, Piper i ją prosto do kamiennej łzy. Przecież zawsze działała w imię miłości, a to była wielka okazja jak dla Amie, aby zabłysnąć przed matką. Postanowiła wykonać Iryfon do Afrodyty już teraz.
- Gdzie są te drachmy?- zapytała na głos nie zdając sobie z tego sprawy. – A i tu was mam!- krzyknęła zadowolona.- O Irydo bogini tęczy…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz