Dedyka dla
Lavi_Ender, Amiry i tego kto zgadnie kogo potomkinią jest Celine.
Głębia
Po krótkim,
niespokojnym, oraz wcale nie dającym ukojenia śnie, wstałam, wcale nie czując
miłego poczucia wypoczynku. Mara dzisiejszej nocy była pełna niepokoju,
strachu. Kiedy ją zobaczyłam, wiedziałam już kim jestem. Mówiła mi, bym
skończyła tę grę, bo to jest moje przeznaczenie. Nie potrafiłam ruszyć się
choćby na krok, nawet zgiąć jednego palca starannie wypielęgnowanej dłoni.
Rozglądałam się tylko po pięknej komnacie. Księżycowe światło wpadało doń przez
kopułę, która zdawała się być ze szkła… W jednym momencie coś u góry niej
drgnęło i cały materiał zaczął się spadać. Centralnie na moją głowę. Wtedy się
obudziłam.
***
A tak w ogóle,
czy wspominałam wam już ja wyglądam? Mam włosy koloru karmelowego blond, oczy
szaro-srebrne, które czasem mienią się błękitem. Jestem dosyć wysoka. Ludzie
mówią mi też, że jestem szczupła. Średnio im w to wierzę. Jeśli chodzi o cechy
charakteru, hmmm… tak, to chyba przemilczę… Przez całe liceum byłam największym
kujonem w szkole, ale przy nim zachowuję się zdecydowanie odważniej.
Aha, jeszcze
moje imię. Nazywam się Celine Moon.
***
Nie
wiedziałam w co się ubrać, postanowiłam więc, że wybiorę się do sklepu.
Przymierzałam
chyba z tuzin sukienek, lecz żadna nie była odpowiednia. Za duża, za mała, zbyt
szeroka, za obcisła. Zaczęłam się frustrować, że nie mogę znaleźć nic
odpowiedniego. Postanowiłam więc, iż wejdę do ostatniego sklepu- Tally Weil’a.
Gdy tylko przekroczyłam próg pomieszczenia, poczułam przypływ adrenaliny. Chwilę
po tym serce zaczęło mi bić szybciej na widok sukienki idealnej. Miała ona
kolor fioletowy. Od góry dość opięta, delikatnie marszczona, zaś od dołu
puszczona luzem. Prezentowała się bardzo dobrze i na wieszaku, i na mnie,
dlatego kupiłam ją.
***
Gdy
przekroczyłam próg domu, uświadomiłam sobie, że właśnie minęła trzecia, toteż
zjadłam obiad.
Potem
próbowałam zająć się jakąkolwiek inną czynnością, niż myślenie o nim.
Surfowanie po Internecie, pisanie smsów z koleżanką, czy nawet czytanie
książki, lub oglądanie telewizji- nie były w stanie odciągnąć mojej uwagi.
Postanowiłam zacząć przymierzać sukienkę. Pasowała tak idealnie, jakby ktoś
szył ją na miarę… A może właśnie tak było?- myślałam przypominając sobie
szarooką blondynkę, sprzedawczynię w tamtejszym sklepie. Jej wzrok był bardzo
podejrzliwy, a spojrzenie jakby przeszywające, ale takie… nieludzkie…?
To, jak
promieniowała od niej moc, zauważyłby każdy głupi.
Tak bardzo
pogrążyłam się w rozmyślaniach, że nie zauważyłam kiedy wybiła godzina
dziewiąta wieczór, co oznaczało, iż dzielą mnie tylko zaledwie trzy godziny, od
spotkania z nim.
Szybko
zjadłam małą kolację, a potem zaczęłam
się przygotowywać. Umyłam, a potem ułożyłam moje kręcone już włosy. Zapięłam je
od tyłu srebrno-fioletową spinką od prababci. Było na niej wyryte srebrne S.
Gdy tylko jej dotknęłam, usłyszałam naglący, lecz piękny głos: TO JUŻ DZIŚ!
ZEMŚCISZ SIĘ ZA EONY TWOICH PRZODKINI! UMRZESZ, LECZ JAKO BOHATERKA! – był on
dziwnie znajomy…
Przestraszyłam
się nieco tym, że słyszę głosy, ale uznałam, że to na pewno efekt stresu i
zmęczenia, przez które przeszłam dzisiejszego dnia. Założyłam fioletową
sukienkę i czarne szpilki, po krótkim zastanowieniu postanowiłam również
założyć granatowe, cieniutkie bolerko. Tak ubrana, postanowiłam wsiąść w
samochód, by wyruszyć w drogę do Wielkiego Kanionu. Po dwóch i pół godzinie
dotarłam na miejsce. Zaczęłam się rozglądać za ukochanym, lecz nigdzie nie było
go widać. Jedynym człowiekiem oprócz mnie w pobliżu był stary dozorca, który po
cichu szeptał do wiatru: „Kolejna daje się nabierać na jego gierki?”.
Zdezorientowana
nie wiedziałam o co mu chodzi. Wtedy właśnie wszystkie moje myśli rozwiał Zeus,
który pojawił się znikąd. Wyglądał jeszcze piękniej niż wczoraj, co prawie
graniczyło z cudem. Kiedy tylko mnie ujrzał rzucił się biegiem, by złapać mnie
w ramiona, prawie pozbawiając tchu. Pocałował mnie potem tak namiętnie, że aż
zakręciło mi się w głowie.
- Co dziś
będziemy robić?- Zapytałam, starając się by mój głos zabrzmiał seksownie.
- A co byś
chciała, kochanie…?- Odparł Zeus, uśmiechając się szeroko, po czym dodał:-
Jeżeli myślisz o tym samym co ja to chętnie, jednakże dwie i pół godziny to
dość sporo. Pozwól zatem, iż pokażę ci szybszą drogę…- Pstryknął, a mój malutki
samochodzik zniknął.- Chwyć moją rękę mocno, jakby to był twój jedyny ratunek.
Wykonałam
wszystko o co prosił, co on nagrodził błyskiem swoich bardzo czystych zębów.
-Zamknij
oczy, kochanie.
Po chwili
poczułam na swoich wargach jego usta, które były delikatne jak płatki róży.
Jakby pieszczot nie było dość, mój
kochanek, zaczął gładzić mnie ręką po plecach, schodząc coraz niżej,
lecz gdy zeszły- jak na mój gust- za nisko, podciągnęłam jego rękę bardzie w
górę. Nagle, gdy pieszczoty osiągnęły swoje apogeum, jego pocałunek stał się
jeszcze namiętniejszy. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że jestem w swoim domu i
leżę obok wtulając się w niego na moim własnym łóżku.
-Chcesz
tego?- zapytałam, a gdy on kiwnął głową, zaczęliśmy się kochać.
***
- Kocham
Cię- wyszeptałam do jego ucha.
- Wiem. Też
Cię kocham, właśnie dlatego nie możemy być razem.- Po jego słowach poczułam
jakbym dostała pięścią w brzuch.- Chodzi o to, że jeżeli Hera się dowie,
zniszczy Cię.
- Nie
przeszkadza mi to.
***
Po tej
rozmowie i pamiętnym wieczorze spotkaliśmy się raz jeszcze. Wtedy poprosiłam
Cię o dar latania. Zgodziłeś się. Dałeś mi go wraz z onyksowym pierścieniem,
który przyjęłam.
- Będzie Cię
chronił, przed prawie wszystkim.- Mówiłeś.
***
Kilka dni
potem przestałeś do mnie przychodzić. Zostawiłeś mnie samą. Postanowiłam wybrać
się do Los Angeles, bo zdradziłeś mi, ze tam jest Podziemie. Chciałam
porozmawiać tam z Hadesem. Wszystko szło dobrze, dopóki, nie musiałam
przekroczyć mostu przez Tartar. Wydawało mi się to banalne, więc skoczyłam
prosto do dziury, z zamiarem przelecenia nad nim.
Wtedy
usłyszałam w głowie głos Hery: -Nigdy już nie poderwiesz mojego męża!
***
Nagle
zaczęłam spadać w bezdenną otchłań. Była bardzo podobna do Kanionu, który tak
często odwiedzałam.
-Dlaczego
mnie przed nią nie ochroniłeś? – Wołałam patrząc w stronę Zeusa.- Nie mogłeś?
Dlatego twojego serca też NIKT nie ochroni, przed rozpadem na kawałki!- Zawołałam,
uświadamiając sobie czym jest pierścień, pospiesznie go zdejmując i rzucając w
dół. Potem usłyszałam głośne: NIEEEE!- gdzieś z góry. A w głowie znany mi już
ton: - Brawo córko, udało Ci się. Niestety musisz umrzeć, ale dobrze się
spisałaś. Jestem z ciebie dum… - usłyszałam jeszcze przed straceniem
świadomości. Na wieczność.
The End
No i jak się
podobało? Mam nadzieję ,że bardzo.
Pozdrawiam,
Annabeth1999.